Centralnie i lokalnie, czyli o nierzetelności dziennikarskiej.
Usłyszałam w telewizji – polskiej telewizji – dokładnie TVP Info, od polskiej dziennikarki prowadzącej program o wydarzeniach na Krymie zdanie: „należy zrozumieć Pupina, bo przecież on dąży do scalenia ziem ruskich” – koniec cytatu. Gdybym nosiła sztuczną szczękę na pewno wypadła by mi na dywan. Z wrażenia rzecz jasna. Z dziennikarką na pewno do innych chodziliśmy szkół i na pewno z innych podręczników historii się uczyliśmy i na pewno o wielu rzeczach nas nie uczono, bo zakazane było, ale na pewno takich bzdur nie uczono – jak tą panią.
A może?
Żeby wątpliwości nie mieć z półki zdjęłam tom z historią powszechną – wydanie z 1997 roku – czyli już podającą fakty zgodne z prawdą – podobno. No bo mnie uczono, że na Krymie i całym wybrzeżu Morza Czarnego to był Chanat Krymski, czyli Tatarzy, a nie Rosjanie i ziemiami ruskimi to nigdy nie było – wiedza z mojej podstawówki. Po lekturze właściwego rozdziału dotyczącego Krymu wiedzę uzupełniłam pracami prof. Selima Chazbijewicza (międzynarodowej sławy w tym temacie, a wykładającego na uniwersytecie w Olsztynie) i opinią prof. Dariusza Kolodziejczyka. Wyszło mi, że to właśnie mnie uczono właściwej historii i ten Chanat zawsze na tym Krymie był – jak byk! Dodatkowo dowiedziałam się, że do czasu rządów Katarzyny, to Rosja płaciła Chanowi haracz – dziś nazwalibyśmy to opłatą tranzytową – za dostęp do portów na Morzu Czarnym. W chanacie żyli sobie jeszcze obok Tatarów Karaimi, Żydzi, Grecy, Kumani i Połowcy. Rosjan i Ukraińców było tam niewielu i można powiedzieć, że nawet mniejszością nie byli. Katarzyna pewnego dnia się wkurzyła na ten haracz, a zapędy terytorialne tez miała i wysłała wojska – te pobiły Chana bez wypowiedzenia wojny, jego samego zabili i zaanektowali ziemie Chanatu na rzecz Rosji. Z tą różnica, że mieszkańców zostawili tylko poddanymi to oni zostali cara, a nie Chana. Dopiero batiuszka Stalin z rdzennymi mieszkańcami zrobił to co Hitler z Żydami – wysiedlił, wymordował, a część wcielił do armii, bo potrzebował mięsa armatniego. Czyli Krym nawet ukraiński nigdy nie był!
Wniosek nasuwa się jeden – niedouczeni dziennikarze prowadzą dyskusje na ważne tematy nie tylko polityczne a my słuchamy tych wynurzeń biorąc je za prawdę objawioną, bo przecież objawiona publicznie i w obecności ważnych gości w studio. Ci goście też jacyś dziwni i chyba też niedouczeni, bo żaden nie sprostował, że Krym to dawny Chanat, a Ukraińcom prawo do niego dał dopiero Stalin co powodem do dumy nie jest. Dziennikarze natomiast – dyplomy mają, języki znają, z wizażystami i projektantami są za pan brat, ale często fakty, o których rozmawiają są dla nich raczej wirtualne niż rzeczywiste. Te dyplomy to też chyba wirtualnie uzyskali omijając biblioteki.
Drugim kwiatkiem do kożucha jest nasza miejscowa gazeta świebodzicka. Opisał tam ktoś kto się nie podpisał (bo byłby to obciach) promocję wydanego przez Towarzystwo Miłośników Świebodzic i Urząd Miasta albumu „Świebodzice wczoraj i dziś”. Bardzo ładnie, że napisał, bo wydawnictwo jest ciekawe i starannie opracowane. Jest tylko jedno ale – z nazwiska wymieniono wszystkich oprócz osoby, która jest autorem i wykonawcą całej technicznej strony nie licząc udostępnienia zbiorów – Witolda Bajalskiego. Jacy dziennikarze – taka gazeta, ale pominąć autora pisząc o jego książce – to jest coś co nie wiem jak nazwać. Czepiać się nie powinnam, bo moje nazwisko też w artykule wymieniono, choć wspólnego to ja akurat z tą pozycją nic nie miałam. Mam i owszem, ale z innymi obszarami piśmienniczymi więc czuć się powinnam mile połechtana faktem , że mnie „ujęto”, ale nie jestem. To co robię akurat nie ma nic wspólnego ze świeżo wydanym albumem, natomiast brak nazwiska autora przedsięwzięcia jest nie do przyjęcia i wkurzyło mnie to strasznie. Ktoś się napracował, a inni wypięli pierś do medali. TO JEST OBCIACH – ZESPOLE REDAKCYJNY GAZETY ŚWIEBODZICKIEJ!!!
Historycy w swojej pracy często sięgają do prasy z przed wieków, żeby dowiedzieć się o czasach ich interesujących zwykłych rzeczy o zwykłych ludziach i o tych niezwykłych i ważnych też. Z naszej miejscowej gazety za te kilkadziesiąt lat to taki historyk akurat prawdy się nie dowie – skoro łapie się na kłamstwie w jednej sprawie – to ile jeszcze opisano nierzetelnie?
Konkludując – dziennikarz jest, a raczej był to zawód zaufania społecznego. Tylko na tych dwóch przykładach widać, że zawodem dobrze płatnym jest, natomiast zaufać należy encyklopedii i świeżym plotkom przyniesionym przez sąsiadkę – bardziej wiarygodne niż słowa napisane lub wypowiedziane przez dziennikarzy. Jeszcze jedno – nie wszyscy tacy są, ale na wszelki wypadek sprawdzić należy podane przez nich informacje – z encyklopedią i atlasem.
Róża Stolarczyk