Postanowiłam, że przez ten weekend zajmę się tylko rzeczami przyjemnymi – czyli wykluczę wszystko dotyczące polityki i wiadomości wszelakich, chyba, że sama zobaczę, że się pali albo zaczęła się wojna. Pożar nie wybuchł i wojny żadnej nie wypowiedziano – co do reszty ewentualnych wydarzeń – można przeżyć w błogiej nieświadomości i spokoju świętym. Jak postanowiłam – tak zrobiłam.
Więc najpierw był koncert, potem wystawa malarstwa, wycieczka w plener, spotkanie z przyjaciółmi i dobra książka. Nie obserwowałam i nie słuchałam niczego, co wiązało się z polityką i politykami. Zignorowałam wszystko o czym mogłam się dowiedzieć z mediów. I dobrze mi z tym było. Świat wydał mi się jakiś bardziej przyjazny i ładniejszy i ludzie bardziej uśmiechnięci i zadowoleni. Myślę, że polityka dominuje nas taka bardzo na każdym kroku, ze wszystko widzimy przez jej pryzmat – to znaczy – smutnych ludzi zazdroszczących sąsiadom „lepszego” życia, w dziurawej jezdni – walącą się gospodarkę, w źle zaparkowanym samochodzie przejaw wszechobecnego chamstwa i chęci pokazania, kto tu jest ważniejszy, bo ma większą siłę przebicia. Wszystkie nasze frustracje spowodowane codziennym przypominaniem, ze jest źle i może być gorzej – przelewamy na sąsiadów, przechodniów, władze i nawet psa. Mówię to nie bez kozery, bo byłam świadkiem sceny, kiedy to idący ulicą pan potraktował nieelegancko dziewczynę prowadzącą psa, który za głośno i za często – według tego pana – szczekał, a wcześniej ten że pan w sklepie starł się z ekspedientką. Racji nie miał – ale co powiedział to powiedział.
Telewizję na ten czas tez wyłączyłam prawie zupełnie z programu dnia – no poza jednym programem historycznym i znakomitym rosyjskim filmem „Admirał” traktującym o admirale Kołczaku, jego wielkiej i pięknej miłości do żony i ze znakomitą muzyką. Rosjanie to Słowianie – jesteśmy z jednego pnia i pewnie dlatego ten rodzaj przedstawiania sztuki, specyficzny klimat melancholii i śpiewność duszy jest nam bliski –tak jak bliski był serial o Annie German. Nareszcie telewizja zaproponowała film nie amerykański i nie traktujący o graczach w beysbol, chilriderkach , mordobiciu i komediach, na których nie ma się z czego śmiać. Natomiast w „Cafe historia” pokazano spotkanie ludzi, którzy doprowadzili do opuszczenia Polski przez wojska radzieckie – i pewnie dla wielu zaskakujące były informacje jak było to trudne, komu właściwie to zawdzięczamy i jaki arsenał mieliśmy na naszym terytorium przez te wszystkie lata – jeszcze jedna tajemnica, której rąbek uchylono, ale tylko uchylono – na przykład to, że pod Wrocławiem znajdowały się silosy z głowicami atomowymi.
Wystawa Ventzislava Piriankova w Muzeum Kupiectwa w Świdnicy nazywa się „Ikony Małżeńskie” – tytuł jak tytuł – ale to przede wszystkim znakomite malarstwo pokazujące miłość – ludzką miłość w różnych jej przejawach. Artysta jest Bułgarem, którego pierwotną twórczością było pisanie ikon. Właśnie ten specyficzny rodzaj sztuki zaważył na stylu jego obrazów – bardzo nowoczesnych, pięknych i pełnych koloru. Wystawa jest otwarta do polowy listopada – wstęp bezpłatny – idźcie zobaczyć, bo warto zachwycić się czymś tak pięknym i pełnym zmysłowości.
Poszłam sobie na taki trochę dłuższy spacerek – przez las do Jeziorka Daisy. Choć wiał wiatr – nie odczuwało się go w lesie – tylko gdzieś tam wysoko korony drzew się chwiały i szumiały. A w lesie – przeważa jeszcze zieleń – tylko niektóre drzewa zaczynają się złocić albo czerwienić. Pod nogami liście, które pozrywał wiatr – dlatego są jeszcze zielone, no i żołędzie, kasztany i buczynowe szyszki. Gdzie niegdzie czerwienieją dojrzałe jarzębiny, a gdzieś tam przede mną przebiegły sarny. Las jeszcze nie cały wkroczył w jesień – jeszcze nie pokrył się kolorowym dywanem liści – tylko szumi jak zawsze i jak zawsze wycisza i uspokaja. A nasze jeziorko – jak zawsze – milczące i samotne. Zielone oko lasu. Spotkałam tylko dwoje turystów z Konina zachwyconych dolnym Śląskiem, na którym znaleźli się po raz pierwszy i – jak zapewnili – nie ostatni. Posiedzieliśmy na ławce, porozmawiali i rozeszli każdy w swoją stronę.
No i książka – oczywiście – bez niej nie da się żyć, a wieczór jest stracony. Tym razem znakomity skandynawski kryminał Leifa Gw Persona – „Między tęsknota lata, a chłodem zimy”. Zakończenie będzie na pewno zaskakujące, ale póki co – czyta się znakomicie i chce się wiedzieć co będzie dalej.
No i taki to może być weekend bez wiadomości i polityki. Nic człowieka nie rozprasza, nie denerwuje, ludzie wydają się lepsi i świat nie taki zły.
Róża Stolarczyk