O Templariuszach i czarnym kocie – felieton Róży Stolarczyk.
Minął piątek 13 – tego, a do tego 13 rok stulecia i jeszcze spotkać tego dnia czarnego kota – to wedle wszelkich przekazywanych z pokolenia na pokolenie przekazów – pech powinien być podwójny, albo nawet – potrójny. Tylko dlaczego?
W tradycji – dlatego, ze tego dnia na stosie spłonął Jakub de Molay – ostatni templariusz i przeklął wszystkich co do tego się przyłożyli – co też się stało. W ciągu roku zmarł i papież i król, którzy kasą templariuszy podzielić się mieli, ale się nie podzielili, bo ta okazała się pusta, a poszukiwacze skarbów szukają jej do dziś.
Tyle o historii pecha.
Ale czy na pewno o pech i nieszczęścia wszelakie tu chodzi?
Jakub de Molay przeklął swoich katów, czyli pecha obawiać się powinni ci co z czystym sumieniem są na bakier, a tymczasem większość uważa, ze dotyczy to wszystkich.
Dla mnie logiki w tym brak, albo każdy z nas chowa szafie szkielety i sumienie mu dokucza jak zepsuty ząb.
A co z tym czarnym kotem?
A no z kotem to było tak: dawno, dawno temu, późnym bardzo wieczorem pewien ksiądz wraz z odźwiernym zamykali kościół zabrawszy ze sobą datki od wiernych. Czasy były to jeszcze z przed elektryfikacji – więc przyświecali sobie pochodnią. Ulica i plac przy kościele były puste, ale placyk przy kościele służył okolicznym kotom za miejsce randek. Odźwierny stał trzymając pochodnię, ksiądz zamykał drzwi kościoła mając mieszek przywiązany sznurem do sutanny. W tym momencie wybiegł kot wprost pod nogi odźwiernego – ten się przestraszył, podciął nogi księdzu – ten się wywrócił, pieniądze się wysypały, a od pochodni zajęła się sutanna. Odźwierny przytomny był na tyle, że płonącą sutannę własną kapotą ugasił i obydwaj wyszli z opresji właściwie bez szwanku – tylko pieniądze zniknęłły, bo po nocy szukać było trudno – a rankiem już ich nie było. Na dobra sprawę nie wiadomo czy kot był czarny, ale w nocy wszystkie koty takie się wydają, więc czarny awansował do symbolu siły nieczystej, której strzec się należy, a po spotkaniu z nim splunąć trzy razy przez lewe ramię i przeżegnać się, żeby moce złe odpędzić.
Tymczasem w starożytnym Egipcie czarne koty miały status prawie boski i były strażnikami świątyń jako zwierzęta charakterne, nie poddające się tresurze i w razie czego wyciągające pazury żeby przeciwnika nimi odpowiednio potraktować– co gwarantowało bezpieczeństwo strzeżonego obiektu.
A trzynastka – no cóż – pewnie nie koniecznie chodzi tu o nią – tylko raczej o templariuszy, którzy zostali wyjęci z pod prawa, zakon rozwiązano, a pozostali przy życiu ukrywać się musieli – co ponoć czynią do dziś. Teorie spiskowe głoszą, że wciąż istnieją w głębokiej konspiracji, utrzymując się z owego ukrytego skarbu i wiedzy, którą posiedli przed wiekami i nie podzielili się nią z nikim do dziś.
Tak sobie myślę, że pechem templariuszy była wiedza i pieniądze. Adwersarze nie lubią mądrzejszych od siebie, a bogatszych – tym bardziej. Bogactwo templariuszy wynikało z ich wiedzy, sprawności w boju i uczciwości wobec siebie i dóbr im powierzonych, a to bardzo niebezpieczna mieszanka. Władza zawsze jest pazerna na dobra wszelakie, a skoro nie może ich sobie podporządkować – należy zarekwirować wymyślając powód, który na to pozwoli w majestacie prawa.
Chodzi tu chyba o to, że śmierć w płomieniach człowieka uczciwego jest zbrodnią, a chcąc ukryć jej cel właściwy – czyli kasę – dorabia się właściwe do czasu i miejsca przestępstwo, które usprawiedliwieniem jest dla kary – i wszystko gra. Tylko skutek był żałosny – kasa okazała się pusta, a śmierć papieża i króla – nastąpiły w dziwnych okolicznościach nie wyjaśnionych do dziś. I tak tajemniczość piątku 13 – tego żyje własnym życiem i dobrze się ma.
Pocieszające jest to, że w piątek 13 –tego coraz więcej par staje na ślubnym kobiercu i tłok jest w kolekturach lotto – znaczy to chyba, że zaczynamy wierzyć, że pecha mają ci źli, a szczęście podwójne – miłość zatwierdzona w tym dniu złotymi obrączkami na palcach zakochanych.
Templariusze obserwujący to z głębokiej konspiracji na pewno się cieszą, a czarny kot – zamruczy kołysankę do snu.
Róża Stolarczyk